Tytuł: Martwe Dusze
Autor: Mikołaj Gogol
Przekład: Krzysztof Tur
Wydawnictwo Bratczyk, Hajnówka 2016 ISBN 978-83-88325-17-5
Studio Wydawnicze. Białystok ISBN 978-83-938925-4-9
Oprawa: twarda
Ilość stron: 272
Wymiary: 17 x 24,5 cm
Spis treści
Rozdział pierwszy (Przyjazd Cziczikowa)
Rozdział drugi (Wizyta u Maniłowa)
Rozdział trzeci (Wizyta u Koroboczki)
Rozdział czwarty (Wizyta u Nozdriowa)
Rozdział piąty (Wizyta u Sobakiewicza)
Rozdział szósty (Wizyta u Pluszkina)
Rozdział siódmy (Załatwienie aktów kupna)
Rozdział ósmy (Skandal na balu u gubernatora)
Rozdział dziewiąty (Rozmowa dwóch dam)
Rozdział dziesiąty (Opowieść o kapitanie Kopiejkinie)
Rozdział jedenasty (Wyjazd i dzieje Cziczikowa)
Martwe dusze Mikołaja Gogola (Posłowie)
Tabela rang
Od tłumacza
Od tłumacza
Przekładu Martwych dusz dokonałem w latach 2000-2003. Gogol uważany jest za wielkiego mistrza i reformatora rosyjskiego języka literackiego. Władał językiem jak nikt inny - pisał
0 nim Andriej Biełyj1. Jego nowatorstwo staje się widoczne na tle ówczesnego piśmiennictwa rosyjskiego i trudno je oddać w przekładzie. Można natomiast przynajmniej spróbować zbliżyć się do tej swobody, z jaką Gogol posługiwał się językiem, od „wysokiego” stylu literackiego, do języka potocznego, kolokwialnego i żywego. To trudne wyzwanie, jak przekonali się na własnej skórze podejmujący tę próbę polscy translatorzy. Sposób na te trudności znalazł jeden z tłumaczy, pisząc o „chropowatości, zawikłaniach stylu, nielogiczności” prozy Gogola, z którymi jakoby miał do czynienia i które wiernie i sumiennie przybliżył czytelnikowi, niczego „nie ukrywając”, w myśl nowoczesnych zasad translacji. I rzeczywiście: czytelnicy jego przekładu chętnie się z tym zgodzą. Ci jednak, którzy czytali Martwe dusze w oryginale, mogą być w kłopocie: komu wierzyć - własnym oczom czy autorytetowi? Język Martwych dusz, to język poematu, uderzający „śpiewnością tkanki słownej” (A. Biełyj). Słowo u Gogola nie „opisuje”; ono buduje obraz, jak plama barwna u impresjonistów, jak dźwięk współtworzący akord. Wystarczy zmiana odcienia, by zazgrzytał dysonans. Mały przykład: pisarz sądowy, pod którego zwierzchnictwo trafił Cziczikow, miał „prieskwiernuju szapku”. Czyli: „najwstrętniejszą, najobrzydliwszą”. Od razu przypomina się cytat z Martwych dusz w Mistrzu i Małgorzacie: „obrzydliwa uszanka”. Tłumacz pisze: „najmarniejszą” i zaraz powstaje pytanie: dlaczego pisarz miał taką „marną” czapkę? Nie stać go było na lepszą? Ze skąpstwa? W ten sposób plamka, nadająca głębię charakterystyce nie tylko tego pisarza, ale całej atmosfery jego świata, zmienia się w „prieskwiernyj” kleks.
Tłumacz jest dla czytelnika „przezroczysty”; czytelnik go nie zauważa, przypisując wszystko co dobre i złe autorowi. Dlatego rzetelność jest, a raczej powinna być, bo nie zawsze jest, elementarnym obowiązkiem tłumacza. Powinien starać się dojść, o czym pisze autor i przynajmniej w warstwie rzeczowej unikać rażących błędów. Parę przykładów: posługacz w hotelu nosi surdut „demikotonnyj”; nazwa wskazuje, że to tania tkanina półbawełniana, a nie „kort” (bardzo wtedy droga tkanina wełniana) ani „gabardyna” (wynaleziona pod koniec XIX w.). Miłośnikom sztuki nie doradzali we Włoszech „pocztylioni”, ani tym bardziej „stangreci” (?), tylko, jak wtedy mawiano, „kurierzy”, czyli przewodnicy, cicerone. „Briedień” to nie zwykła „sieć” ani „sak” (?), tylko „brodnia”, specjalne urządzenie do połowu na płytkiej wodzie. Farb na płótno nie rzuca się „pełną garścią”, tylko raczej pędzlem; „so wsiej ruki” oznacza po prostu „zamaszyście”, „z całej siły”. „Prikazczik” u Maniłowa, dawny chłop pańszczyźniany, nie był „rządcą”, czyli administratorem majątku, lecz tylko „oficjalistą”, ekonomem. Nie sposób „przepuścić dwa zakręty i skręcić w trzeci”; „poworot” oznacza tu „rozjazd”, skręt w inną drogę, a nie „zakręt”. Chaty we wsi Koroboczki kryte były „tiosom”, czyli tarcicą, a nie „gontem”. „Zaindiewiewszyj” („oszroniony”) samowar to ani „zaśniedziały” (!), ani „wysłużony”, tylko „osędziały”, pokryty siwym nalotem z węgla drzewnego. W zapuszczonym ogrodzie Pluszkina rósł „czapyżnik”. Jeden tłumacz pisze: „akacja”, drugi po prostu „gąszcz”. Czapyżnik to regionalna nazwa krzewu zwanego w Polsce „karaganą podolską”. Szczegół dość istotny, ponieważ sadzono go jako żywopłot w wypielęgnowanych ogrodach,
1 obrazuje on stopień zapuszczenia. Nie było tam „strasznej brzozy”, tylko straszny gąszcz, gęstwina. Chat nie budowano z „bierwion”, czyli szczap, polan, tylko jak wszędzie na świecie z bali czy belek. W tych chatach jako żywo nie „mocowano pod dachem” „balkoników” (!), budowano natomiast kryte ganeczki do mieszkań nad gospodarczym przyziemiem (tzw. „wisłoje krylco”, „wiszący ganek”). Damy na balu nie tańczyły w „kapelusikach” (?) tylko w „stroikach”, nie nosiły też „krawatek”; „wonne riuszki” to zagadka: ruche (fr.), „rusza” to ciężka, fałdzista naszywka na sukni. Gdyby damy na bal u gubernatora ubrały się według wyobrażeń polskich tłumaczy, wyglądałyby zaiste dziwnie. „Milutinowskije riady” to nie „kramy”, tylko luksusowy dom handlowy z delikatesami. Ponomariow nie dodawał do wina ani „drzewa sandałowego”, ani „olejku sandałowego” (?) tylko podbarwiał sandaliną, czyli barwnikiem z sandałowca. Na generalskich epoletach nie „świecił gruby galon” tylko frędzle przy nich. „Sudiejskije prodiełki” to ani „procedura sądowa”, ani „sądowe sprawki”, tylko po prostu „kruczki prawne”. Rosyjski „wieniec” ślubny to po polsku „korona”. Szlabany (rogatki) rosyjskie były „pstre” albo „pstrokate”, ale nie „dziobate” (?). Winorośl oplątuje arkady pędami albo gałęziami („suczja”), ale raczej nie „sękami”. Jeden z tłumaczy wyjaśnia uczenie, że wyższym rangom w Rosji przysługiwał tytuł „jaśnie wielmożny”. Rangom generalskim w Rosji przysługiwał urzędowy tytuł „priewoschoditielstwo” lub „wysoko- priewoschoditielstwo”, urobiony od łacińskiego excellentio; polskim dokładnym ekwiwalentem, wtedy i dziś, jest tytuł „ekscelencji”; „jaśnie wielmożny pan” to tytuł grzecznościowy. Dzwoneczek może się „zanosić” dźwiękiem, ale nie „zalewać”. To już raczej tłumacz. I tak bez końca. Niby to drobiazgi, ale całość z nich właśnie się składa i podobnymi kuriozami można zapełnić drugi taki jak ten tom.
Więcej szczęścia miały fragmenty drugiego tomu w starannym przekładzie Marii Leśniewskiej (Ossolineum, 1998, wyd. II), do którego odsyłam zainteresowanych.
Moje próby opublikowania przekładu wówczas nie powiodły się, niemniej pozytywne opinie wydawnicze wybitnych specjalistów i translatorów o niedokończonej jeszcze wtedy pracy, zachęciły mnie do jej zakończenia i przygotowania do druku:
... Wśród polskich przekładów dzieł wielkiego klasyka rosyjskiego istnieje także, oczywiście przekład „Martwych dusz”, dokonany przez Władysława Broniewskiego. Niestety, przekład ten, jak i większość przekładów dzieł literatury rosyjskiej, pozostawia wiele do życzenia. (...) ...Krzysztof Tur podjął się nowego przekładu „Martwych dusz” (...). Przekład odznacza się wiernością oryginałowi i równocześnie dużymi walorami literackimi. Najwyższy czas zastąpić przestarzały i zły przekład „Martwych dusz” i nie tylko tego utworu (...) nowymi przekładami, odpowiadającymi wymogom poprawnego przekładu...
Ks. Henryk Paprocki
...Krzysztof Tur pracuje obecnie nad nowym przekładem „Martwych dusz” (...) Mam pewność, że jego tłumaczenie z powodzeniem zastąpi bardzo kaleki przekład Władysława Broniewskiego. ..
...Wymienić tu z jego dorobku przekładowego należy „Czarnego maga” (wybór opowiadań oraz pierwsza wersja „Mistrza i Małgorzaty”) oraz „Bieg” (wybór utworów scenicznych) Michała Bułgakowa, humoreski Michała Zoszczenki („Wesołe życie”) oraz Arkadiusza Awerczenki („Kamień u szyi”), nowelistykę Eugeniusza Zamiatina („Jaskinia”), książki o charakterze biograficznym, jak „Tajemnica śmierci Mariny Cwietajewej” Irmy Kudrowej, czy „Koniec dynastii” Aleksandra Romanowa.
Dzięki tej różnorodności, tak tematycznej, jak i stylistycznej, przekonać się można, że Tur dysponuje sprawnym warsztatem translatorskim, radząc sobie z przekładaniem rzeczy należących do różnych gatunków literackich, jak również wielką erudycją, o czym świadczą błyskotliwe posłowia, jakimi zaopatrza swoje przekłady.
10 stycznia 2001 roku. Zbigniew Podgórzec
Życzliwe zainteresowanie Wydawnictwa „Bratczyk” i Orthdruku pozwala po latach zrealizować ten zamiar.
Kwiecień 2016 Krzysztof Tur